Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

puścić nic — nie dozwolę uczynić żadnego kroku. Niech się spełni wola Boża...
Kunaszewski stał znowu milczący — osłupiały, spoglądając na nią i nie mogąc przyjść jeszcze do siebie.
— Pan Kalikst się oświadczył pani? zapytał.
— Nie uczynił tego formalnie — odezwała się Justyna, ale mi ciągle przypomina, że wie o słowie danem matce, że na dotrzymanie go rachuje... Jestem niewolnicą...
Cofnąć się nie mogę.
Pan Kalikst dlatego się wstrzymuje, iż wie, jak jestem Sędziemu potrzebną, — i dopóki on wymaga odemnie posługi o małżeństwie żadnem mowy być nie może.
Błagająco Justysia spojrzała w oczy Floryanowi...
— Mecenas — zawołał nagle Kunaszewski, byłby szalonym chyba, gdyby się upierał przy tem, co ani jemu, ani pani szczęścia nie może zapewnić. Pozwól mi pani odwołać się do niego...
Justysia załamała ręce.
— To spadnie na mnie — przerwała przestraszona... Zlituj się pan...
Nic w świecie nie skłoni mnie do przeniewierzenia się przysiędze...
— Ale pan Kalikst nie powinien i nie może się upierać przy tem — zawołał Floryan.
Justysia spuściła oczy — stała zadumana nie