Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Justysi łkanie i wezbrany płacz utrudniał mowę... Zakryła oczy, stała drżąca...
— Nie pytaj mnie pan! Jestem bardzo nieszczęśliwa...
Głos, postać, wyraz, wszystko przekonywało, że pan Floryan mógł na serce rachować... — nie pojmował, co zaszło...
Justysia w końcu wymogła na sobie trochę uspokojenia, otarła oczy, podniosła je błagająco...
— Panie Floryanie — jam niewinna! rzekła — przeznaczenie. Wola Boża... Nie mogłam się oprzeć. Jestem związana przysięgą.
Tak, panie. Wszystko winna jestem Sędzinie, ona była dla mnie matką, opiekunką, dobrodziejką; ona jedna kochała mnie.
Na łożu śmierci, konająca wymogła na mnie — oprzeć się nie umiałam! Zażądała przysięgi, iż wyjdę za pana Kaliksta...
Tu płacz przerwał jej mowę znowu. Kunaszewski rozpaczliwie się pochwycił za głowę.
— Ale ja do tego nie dopuszczę! zawołał — on się zrzecze... to niepodobieństwo...
— Na miłość Bożą! przerwało dziewczę — zaklinam, nie czyń pan żadnego kroku. Spadnie to na mnie... Jestem związana słowem, przysięgą, mam święty obowiązek... Wdzięczność moja dla nieboszczki każe mi wszystko poświęcić. Choćbym sama najnieszczęśliwszą być miała — nie mogę do-