Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zbliżyć do Loli, ani jechać do Wólki do starego, bo się go wstydziła...
Wikłało się tak wszystko, mało dotykając Sędziego, bo mu wiele rzeczy tajono, oszczędzając go — a Justysia stała na straży — w Wólce stosunkowo panował pewien rodzaj żałobnego spokoju...
Miało się już ku zimie, gdy jednego wieczora nadjechali panowie Kunaszewscy...
Dla Sędziego komornik, za którym nieraz zatęsknił, był najpożądańszym z gości, z nim jednym mógł poufale mówić o wszystkiem, opłakiwać stratę żony, przypominać dawne, lepsze czasy. Przywitanie dwóch starych przyjaciół było nadzwyczaj rzewne i serdeczne.
Można było sądzić, że i dla Justysi przyjazd pana Floryana będzie pożądanym, — tymczasem dowiedziawszy się o nim, pobladła, jakby przestraszona i uciekła, niedobrze umiejąc ukryć łzy, które jej w oczach stanęły.
Długo potem nie wychodziła, nie chciała się pokazywać, ale zastępując we wszystkiem gospodynię, w końcu nie mogła pozostać zamknięta...
Floryan przybiegł ją przywitać z taką radością, zapałem, tak widocznie uszczęśliwiony, iż się domyśleć było łatwo, że przyjechał z czemś stanowczem. Na twarzy Justysi zamiast wyrazu szczęścia, malował się smutek, rozpacz prawie.
Dla pana Floryana było to niepojętem...