Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu udzielone odzyskać. Sędzia nie nalegał zbytecznie, ale znajdował to słusznem.
Z najpiękniejszej w świecie miłości i zgody przyszło do najstraszliwszego rozdrażnienia. Julian nie opierał się opłacie zaciągnionych pożyczek, ale chciał na to mieć czas, i sam o terminie stanowić.
Listy były ostre i niegrzeczne...
Zamieniono ich kilka i — najzupełniejsze wyrosło nieporozumienie, waśń, kłótnie. Julian się gniewał. Bronisław nie miał wyrazów na określenie czarnej jego niewdzięczności.
Do procesu niepodobna było dopuścić, stanowiłby on skandal wielki, a Julian w to bił i na tem polegał, że mu nic zrobić nie mogą.
Ostry i surowy list ojca, napominający go, nie pomógł.
Rzeczy już tak stały, że trzeba było obcych użyć pośredników, bo bracia obawiali się spotkać z sobą.
Łatwo się domyśleć, że pojednana z mężem pani Julianowa, była sprężyną tej waśni, podlewała oliwy do ognia, burzyła Juliana — brata jego stronę, a w interesach rozumowała najfałszywiej, bo ich nie pojmowała...
Było jej na rękę to, że zerwanie z braćmi uwalniało ją od zawiązania na nowo stosunków, któreby ją do pewnego stopnia upokarzały. Nie widywała wcale Sabiny, nie chciała na nowo się