Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i postać malowały obawę, aby téj skandalicznéj rozmowy nie usłyszano.
— A! jakże jesteś niedomyślna! — zawołała, śmiéjąc się, żółta panna — któżby to mógł być inny, jak nasz bohatér, ów ideał brukowy... książe Nestor... o którym nic nie słychać, oprócz głosów czci i uwielbienia...
— Przyznam się hrabiance — odpowiedziała Radczyni, iż i ja o nim nic oprócz pochwał nie słyszałam... To być muszą potwarze!! Ludzie są trochę złośliwi...
— To ty powiész w końcu i na mnie, żem złośliwa — śmiejąc się szydersko, poczęła prędko trzepać stara panna... a! nie było istoty serdeczniejszéj, więcéj pobłażającéj, łudzącéj się i łudzić dającéj łatwiéj nademnie, — dopóki mi się w końcu nie otworzyły oczy... Cóżem winna, że bliżéj przypatrując się ludziom, dostrzegłam te wszystkie fałsze białémi nićmi zaszywane, któremi się od stóp do głów okrywają!! Pokażże mi tu z nich jednego, co by był takim, jakim go Bóg stworzył, choćby jednego takiego, któryby śmiał głupotę nazwać po imieniu i nie kłaniał się pieczeni lub pięści... Patrz, moja droga, na to mrowisko ludzi... i znajdź mi jednego rozumnego i jednego poczciwego człowieka, a przebaczę reszcie, tak jak Pan Bóg grzesznym owym miastom chciał przebaczyć...
Roześmiała się stara panna, a Radczyni instynktowo troszkę się od niéj odsunęła... wiele