Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ten to i sposób, w jaki go odprawiano, dotknął mocno pana Oresta.
— Mam nadzieję, że pan będziesz pobłażającym i że nie weźmiesz za złe... odezwał się.
Werndorf cofał się coraz daléj ku oknu z widoczną chęcią jak najprędszego ukończenia rozmowy.
Rzecz jest skończona! powtarzał, nie mamy o czém mówić dłużéj...
— W mojém położeniu, natarczywie począł Piętka.
— Ale to do mnie wcale nie należy, przerwał Werndorf. Darujesz mi pan, jestem tak zajęty... muszę natychmiast powracać.
Skłonił się i wyszedł szybko z gabinetu do kancelaryi, nie spojrzawszy już nawet na Piętkę, który się wysunął, jak winowajca...
Spodziewał się on sceny z Werndorfem, ale daleko innéj i mniéj pogardliwéj a przykréj. Sądził, że go będzie wstrzymywał, że go zechce nawracać, że się ulituje może i przebaczy, stary bankier nie raczył ani słowem go zatrzymywać, nie dopytywał przyczyn, nie okazał gniewu, z zimną jakąś obojętnością wyprosił go za drzwi. Z twarzą okrytą rumieńcem, nie witając się z nikim po drodze, nie widząc nikogo, Piętka zbiegł ze wschodów. Nie był jeszcze na dole, gdy Werndorf, zawoławszy służącego i wskazując mu na drzwi, któremi wyszedł Piętka, zabronił go więcéj kiedykolwiek przyjmować.
Tegoż dnia roznoszono po mieście, iż Piętka