Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech no pau przeczyta z jakim szykiem! nie dosyć, że pana pod niebiosa wynosi, ale wszystkim dał po tybiakach!!
Płocki pochwycił dzienniczek i twarz mu się rozjaśniła... Cały wstępny artykuł był mu poświęcony... Stawiono go za przykład współczesnym i potomnym... był chlubą kraju, gwiazdą wschodzącą... potęgą inteligencyi i pracy... wzorem cichéj zasługi, która chluby nie szuka... Zręczny dziennikarz stawił obok niego jakby cienie postaci jakichś mglistych... w których można się było domyślać różnych osób... Przesolono nieco apologiją, lecz łechtało to przyjemnie podniebienie człowieka, który drukowanym jeszcze nie był... Czytał a ten patent na nieśmiertelność napawał go rozkoszą.
— Tak! zawołał, chowając papierek do kieszeni, to powinno uczynić dobre wrażenie...
— Postawiłem dla wywołania werwy, dwie butelki szampana na pański rachunek! dodał Wytrychiewicz.
— I piłeś z nim...
— A jakże! musiałem! piliśmy zdrowie pańskie, dodał Wytrychiewicz, ale więcéj nie.
— Wielkie i godne ocenienia poświęcenie z twéj strony! szydersko rzekł Płocki, szampana mi zlikwiduj, powrócę, chociaż jednéj butelki na dwóch byłoby bardzo dosyć.
— Jednéj na dwóch!! podchwycił z oburzeniem Wytrychiewicz... przepraszam pana, ale by to było... nie powiem cudzołóstwo, bo pan się rozgnie-