Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tym ruchem więcéj powiedział, niżby był mógł słowy...
— Myśmy tu wszyscy, wszyscy panu przyjaźni, szepnęła panna Eulalija żywo, nawet ja, która najmniéj mam prawa narzucać mu życzliwość moję...
Piętka zerwał się, pochwycił ją za rękę i gorący pocałunek był całą jego odpowiedzią. Nie powiedzieli już ani słowa do siebie, ale pomieszanie ich, milczenie, uczyniło tę rozmowę czémś stanowczém, jakby zawarcie wiecznego sojuszu. Rozumieli się już tak dobrze, iż słów nie było potrzeba.
Piętka usiadł drżący, a Eulalija rzuciła się na swe krzesło, gdy drzwi otworzyły się szybko i Płocki wpadł z twarzą rozognioną. Nie patrzał i nie widział nic. Przystąpił do Piętki.
— Chodź, rzekł po cichu, mamy do pomówienia z sobą.
Ukłonem zdala pożegnawszy tylko pannę, która za nim smutny wzrok posłała, Orest wyszedł za gospodarzem, pędzącym przodem do kancelaryi.
Stanąwszy tu Płocki, zwrócił się nagle do Piętki. Na twarzy jego malował się gniew napróżno hamowany.
Wiesz, co się stało?... zawołał. Ja tu wkrótce nie będę miał co robić, Werndorf mnie uprzedził we wszystkiém. Wszystko to, co ja zamierzałem robić, on albo już ma w kieszeni, lub wyrobi sobie lada chwila.
Ja jutro jechać muszę...