skiéj, staroświeckiéj prostoty i musiał w duszy przyznać, że ona większe może czyniła wrażenie, niż nowe jak z igły dębowe rzeźby jego własnego kantoru.
— Darujcie mi, panie, moje natręctwo, rzekł wchodzący, rad jestem złożyć mu tu uszanowanie, a razem miejscu uświęconemu długą i wytrwałą pracą się pokłonić!
— Dziękuję panu, odparł, wskazując krzesło Fabrycz, bardzo dziękuję.
— Prawdziwa świątynia, ten dom pański, dodał Płocki, coś tak poważnego dziś się już wcale nie spotyka...
Na komplement tylko skłonieniem głowy odpowiedział gospodarz, zdając się oczekiwać, by przybyły do interesu przystąpił.
— Czém panu służyć mogę? spytał po chwili.
— A, przybyłem z bardzo małym interesikiem, korzystając ze sposobności, aby się zbliżyć do pana dobrodzieja, którego za wzór do naśladowania radbym wziąć sobie. Jestem początkujący... Powiodło mi się, jak panu wiadomo, dosyć zrazu szczęśliwie... idę daléj, mam plany sięgające daleko, przychodzę przełożyć je panu...
Fabrycz się uśmiéchnął.
— Najlepszym sędzią jest zawsze ten, który interes tworzy, odparł skromnie, my, ludzie starzy, nawykliśmy się zapatrywać inaczéj. Za naszych czasów ogólny tryb czynności był inny... mamy stare nawyknienia...
Mówiąc to, zniżał głos; powoli i chłodno wpa-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/197
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.