Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ulitował, szedł bardzo swobodnie, krokiem pewnym i, co najosobliwsza, milczał...
— Gdzie mieszkasz? zapytał, zszedłszy na dół Piętka...
Właśnie stali niedaleko latarni, która twarz Wytrychiewicza oświécała... Zaszła w niéj zmiana znowu, która Piętkę zaniepokoiła, wydawała się spokojną, chłodną i szyderski tylko wyraz ją przebiegał...
Świéże powietrze zamiast zwiększyć upojenie orzeźwiło go zupełnie. Ledwie słabiuchny ślad dawnego ożywienia pozostał...
— Gdzie ja mieszkam? powtórzył, śmiejąc się, Wytrychiewicz. A to pan, dobrodziéj mój, chcesz mnie pewnie z łaski swéj do domu odprowadzić?
Cha! cha! Jaki pan łaskaw! Słowo honoru! Panu się zdawało, nie prawdaż, że ja tam na górce byłem pijany! cha! cha!
Piętka osłupiał...
— Ja, proszę pana, mówił daléj Wytrychiewicz... ja jestem stary wyga, i mnie tak lada czém nie można spoić... choć pić lubię! To moje nieszczęście! Niech no pan patrzy, jak chodzę...
Tu przeszedł się kilkanaście kroków pod kolumnami, zawrócił po żołniersku i przyszedł, śmiejąc do Piętki... Był w dobrym humorze, ale zupełnie trzeźwy, jawném było, że na górce udawał tylko spojonego, aby językowi puścić wodze.
— Widzi pan! i przytomny jestem i do domu bym doskonale trafił, gdyby na tém miał być koniec! To nieszczęście, że gdy mnie kropla spi-