Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwykle, dwie spłaszczone swe ręce biorąc między kolana, zgięty we dwoje i na pozór zbiédzony.
— Cieszę się, że dziś cię widzę w lepszém nieco usposobieniu, odezwał się Piętka do niego, bo wiész, że zwykle obudzasz litość, taką biédną masz minę.
Wytrychiewicz podniósł z ukosa oczy na mówiącego, patrzał długo niedowierzająco na niego i namyślał się, co mu ma odpowiedziéć.
— Patrząc na ciebie, kończył Piętka, zdawałoby się, iż ci tak z Płockim źle, że cię tak zamęcza, iż w tobie ledwie odrobina tchu została.
Usłyszawszy to zapytanie, Wytrychiewicz bystro spojrzał na Piętkę i uśmiéch ukrócony, niedorosły, zmarły w kolébce zarysował mu się na smętnéj twarzy. Zmierzyli się oczyma, jak dwaj antagoniści, którzy wystąpić mają do walki.
Piętka nie miał potrzeby wcale się dowiadywać o Płockim, którego znał tak doskonale, iż z danych, jakie miał, logiczne następstwa łatwo mu było wyciągnąć, daleko żywiéj obchodził go sam Wytrychiewicz, zagadkowy, niepoczesny, przybity, a niewątpliwie odgrywający rolę jakąś cichą w rękach zręcznego pryncypała.
Pytanie, które rzucił Piętka, zmieszało na chwilkę Wytrychiewicza, zdawał się namyślać, którą stroną ma się od niego wyśliznąć. Przybrał swą zwykłą minę skromną i pokorną i rzekł:
— Widzisz, kochany panie, ta moja mina biédna, to pamiątka ciężkich lat przemęczonych