Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cy, wkrada mi się do salonu, wciska w nocy pod poduszkę, nie dozwala ani tchnąć, ani się orzeźwić. Przybiéra wszelkie możliwe fizyjognomije, splata się z życiem.
— Wiész pan co, odparł spokojnie Werndorf, jeśli tu walka tak mu się trudną wydaje, dla czegoż nie przenosisz się do Niemiec?
Uśmiéchnął się i sam dokończył po chwili:
— Dla tego, że tu téż zyski są daleko większe, nietylko pieniężne, ale moralne, nie tylko finansowe i osobiste, ale społeczne. Pionier, który z siekiérą i wozem wjeżdża w puszczę amerykańską, doskonale wié, że go tam czekają grzechotniki, bawoły i dzicy indyjanie, ale zdobywa kraj, tworzy świat nowy, pustynią zmienia w warsztat pracy ludzkiéj... zdobywa ludzkości prowincyją nową... My tu powinniśmy z tém samém uczuciem pracować.
Wstano od stołu. Płocki odpowiedział tylko jakiemiś ogólnikami. Piętka się uśmiéchał. Przeszli do salonu na czarną kawę, a w chwilę późniéj do gabinetu gospodarza domu, w smaku odrodzenia, przybranego ślicznemi szafami biblijotecznemi.
Werndorf wkrótce jakoś spojrzał na zégarek i oddalił się. Piętkę, który już także brał za kapelusz, gospodarz niemal gwałtem przytrzymał. Zostali sami, bo Wytrychiewicz dawno się już ulotnił w czasie czarnéj kawy, nie dopuszczano go do palenia cygar w obecności pryncypała.