Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wodzi najszczęśliwiéj, niéma rodziny, któraby przez dwa lub trzy pokolenia, jednemu wierna zajęciu, wytrwała. Zakładają się domy i firmy i pryskają, roztapiają, lub ustępują, bo charakter nie dozwala im ani stanowczéj stoczyć walki, ani z przeciwnością się wziąć za włosy, ani się pomyślnością nie upoić, ani pokochać pracę dla pracy...
Nic się tu częściéj nie słyszy, nad ów z francuskiego tłomaczony frazes, który stał się aż nadto polskim, mam tego dosyć! Każdy tylko za zmianą, za nowością, i gdy się czego doskonale wyuczył, korzysta z tego, ażeby się zająć zaraz czémś inném, a o czém nie ma najmniejszego wyobrażenia. Niéma człowieka, coby się nie czuł zdolnym do wszystkiego, każdy szlachcic gotów przyjąć tekę ministra finansów, a lada ekonom mógłby być jenerałem.
Płocki mówił tak rzeczy oklepane, podsłuchane, ale głosił w sposób dosyć zabawny. Werndorf się chłodno uśmiéchał.
— Jesteś pan pesymistą, dodał w końcu, a to dowodzi, że masz téż w sobie wsiąkniętéj nieco natury tego kraju. Nigdy o niczém rozpaczać nie należy, ani wyszukiwać samych stron czarnych, ale badać trudności dla tego, aby z niemi walczyć.
— Ja téż to tak rozumiém, poprawił się gospodarz. Gdzieindziéj wszakże walka ma okréślone warunki i granice, tu ona zabiéra życie całe, wciska się do domu, nie daje chwili odpoczynku. W Berlinie mam ją na giełdzie we współzawodnictwie przedsiębierców, tu mnie ona ściga na uli-