Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chorobę, katastrofę jakąś i wypadek szczególny. Często nawet chorzy trochę dla rozrywki narażali się na zaziębienie, byle tu godzinę przesiedziéć.
I tego téż wieczora na kanapie obok gospodyni siedziała hrabina z siatką na kolanach wiekuistą. Te siatki służyły za obszycia do niezliczonych alb i komży, któremi obdarzała kościoły, a zajmowały przyjemnie czas, który już inaczéj teraz zużytkować było trudno, i, nie przeszkadzając rozmowie, dawały hrabinie pewną pozę i charakter...
Staruszka z podwiązaną pod brodą széroką wstęgą lilijową i złotą lornetką na oczach przeglądała ciekawe album Baronowéj. Księga ta wspomnień, sięgająca ćwierci wieku, zawiérała w sobie rysunki i poezyje wszystkich znakomitości, jakie się przesunęły przez widownią większego świata. Troskliwa o budowę tego pomnika, Baronowa nie szczędziła przymilań, próśb, natręctw, by od każdego coś wyjednać. Miała więc i wiérsz Osińskiego, i udatną fraszkę Kazimierza z Królówki, rysunki Brodowskich i Suchodolskiego, i szkic Kokulara i Mickiewicza sonet, własną jego ręką wpisany, i ucinek dowcipny Skarbka i Koźmiana, i Wężyka, i Lenartowicza i.... mnóstwo pomniejszych meteorów, które, jasno zaświéciwszy w początkach, zgasły gdzieś, padłszy na pustkowia. Staruszka przewracała te karty, które i dla niéj były lepszych czasów wspomnieniem... Poruszona, milcząca myśl jéj biegła może