Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Oprócz siostrzeńca marszałka, który ma liczną rodzinę, a świadczy tam, o ile może — nikogo.
— Młodzi przecie powinni pracować.
Drapacki się rozśmiał.
— Złote chłopcy, ale do czegóż ich użyć? Politurę mają, więcej nic; szkoły skończyli, coś tam liznęli w domu, bo starościna jest osobą wysokiego wykształcenia... a no...
Drapacki zajął się kotletem i nie dokończył. Moryc przyniósł mu porter, który go znowu ożywił. Jedzenie było skończone... zapalił cygaro. Dziewczyna służąca, do której należał departament herbaty, weszła w tej chwili z całym do niej przyrządem, który starano się dla wspaniale wyglądającego gościa uczynić jak najpokaźniejszym. Podano zimne pieczyste; posiłek wieczorny wcale był znośny. Gość spojrzał okiem znawcy, nie powiedział nic, ale po odejściu służącej zajął się najprzód, obejrzawszy podaną serwetę, wycieraniem wszystkiego, co mu przyniesiono. Dopełnił tego z wielkiem staraniem i troskliwością, a Drapacki przyglądał się ciekawie manipulacji, która mu się co najmniej wydała zbyteczna.
— Jeśli po jedzeniu i porterze nie zaszkodzi herbata, — rzekł gość — czy mogę prosić pana na filiżankę?
— Z wdzięcznością przyjmuję — odparł Drapacki.
— A pieczystego kawałek? — spytał gospodarujący przy stoliku.
Szlachcic miał jeszcze trochę zapaśnego apetytu, ale przez ambicję za pieczyste podziękował.
— Ciekawa historja tej rodziny — mruknął podróżny — bardzo ciekawa!
— Rzeczywiście — począł szlachcic ożywiony — a byłaby stokroć więcej zajmująca, gdyby ją opowiedzieć ze szczegółami; ale na to czasu niema... no i serce się ściska.
— Jeżeli pani starościna nie ma nikogo, oprócz dwóch wnuków, o których pan dobrodziej wspomnia-