Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bawić mogli. Tam polowanie, tu wesele, a imieniny, a to i owo. Chwalić Boga, niech się bawią.
— Niechby się bawili, bylem wiedziała, gdzie są, bo mi nawet znać nie dali! — zawołała starościna.
— Kiedy nie pisali, toć to najlepszy znak, że pewnie sami rychło będą, tylko co ich nie widać.
Na te słowa weszła Piotruska zamaszyście, triumfująco, niosąc na ręku wysoko wgórę podniesioną starą tackę czarną, z której się wszelkie dawne pościerały lakiery, a na niej maleńki kamienny imbryczek z kawą, garnuszeczek ze śmietanką i niziuchną filiżankę saską.
— Prawda, — odezwała się, wchodząc we drzwi — że na kawę to za późna godzina, ale kiedy pani starościna wieczerzy żadnej jeść nie chce, trzeba, żeby się choć tem posiliła.
Staruszka spojrzała z jakąś trwogą.
— Moja Piotruska, cóż bo ty mnie kawą poić myślisz? Toć przecież piątek.
— To niema nic do tego, — odpowiedziała rezolutnie klucznica — jak mi Bóg miły, że to czynię z wyraźnego rozkazu księdza wikarego. Słowo pani daję, wyraźnie mi powiedział, żebym dopilnowała, aby się pani głodem nie morzyła. Nie może być inaczej, musi pani pić!
To mówiąc, pośpiesznie z pod okna wyciągnęła drugi mały stoliczek, postawiła go przed starościną, z pod ręki dobyła grubą serwetkę i kawę przysunęła.
Szmul się skłonił.
— A ja pójdę na pocztę — dodał cicho. — Dobranoc jaśnie pani!
— Dobranoc ci, panie Szmul, dobranoc! Bóg zapłać za pamięć!
Żyd wychodził, gdy Piotruska jakiś mu tajemniczy znak dała i, zakręciwszy się tylko, wytoczyła się zaraz za nim do sieni.
Stary pałac w Zawiechowie, którego tylko małą cząstkę widzieliśmy, cały był w tym stanie, w jakim