Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! prawda! Ojciec pani mojemu przybyciu tutaj wcale nie musi być rad... témbardziéj rozmowie; chce pani przejść do salonu?
— Jeszcze nie — nie, odparła Hanna. Nie wiem prawdziwie kiedy drugi raz będziemy mogli równie swobodnie pomówić słów parę...
— Pani jesteś aniołem dobroci.
— A! nie panie Sylwanie, jam tylko wierną przyjaciółką waszą... Pamiętasz pan zabawy dziecinne? Te święte, dobre nasze czasy, gdyśmy ani marzyli, że pan będziesz kiedyś czém jesteś — a ja...
Spuściła głowę Hanna...
— Pani przynajmniéj życie się uśmiecha.
— Mnie? chyba ironicznie...
— Pani powinnaś być szczęśliwą, bo na to zasługujesz, i ja w cichości sercem się o to modlę...
— Trudno być szczęśliwą wśród nieszczęśliwych, na to potrzeba obojętności lub cynizmu, a ja obojga miéć bym nie chciała, choćbym za nie szczęście kupiła...
Słowa ich były raczéj pośpiesznym szeptem, niż głośną rozmową; Sylwanowi twarz się mieniła tą niespodzianką szczęścia...
— A pani, — zawołał, nienmiejąc powstrzymać wzruszenia... Dla mnie... jakiémże szczęściem ta kradziona chwila! Każdego dnia spodziewać się mogę, że mnie ztąd fantazya czyjaś lub zła wola może wygnać... poniosę z sobą przynajmniéj tam, gdzie się