Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/82

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    śmy w dość szczególném położeniu — nie wiemy nawet jak się nazywać.
    — Ale siostro i bracie! wtrącił Sylwan — po staropolsku...
    — Moje lekarstwo? podchwycił Herman, ratujże mnie, siostro...
    — Na nudy?
    — Tak jest, na chroniczne nudy...
    — Jedno w świecie, wypróbowane — trzeba się mocno zakochać...
    — Sylwan zaręcza, że ja tego nigdy nie potrafię, bom nadto zepsuty.
    — Napraw się! zawołała Lelia...
    — Człowiek jest jak zegarek, który im więcéj się naprawia, tém gorzéj idzie — rzekł Herman, — to dowiedziona rzecz. Ja mam zwyczaj, gdy mi się psuje zegarek, darowywać przyjacielowi...
    — Piękny mu robisz podarek, rzekł Sylwan.
    — Zresztą co się tycze zakochania, ciągnął daléj Herman: z tobą jako z siostrą droga pani, mogę mówić bardzo otwarcie. Jak tu się dziś zakochać w jednéj z tych panienek, które mówić nie umieją, czuć nie potrafią, sztywne, zimne, nudne... a wyrachowane jak tabliczka Pitagoresa. Są to kandydatki do stanu małżeńskiego i swobód jego... a nie do kochania. Dla nich miłość się zaczyna dopiero, gdy jest już zabroniona.
    — Ślicznie nas malujesz...
    — Cóżem winien, że mam taki wzór przed oczy-