Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Towarzysz jego Ostoja... był małym człowieczkiem zamaszystego kroju... Znać w nim było ową setną owieczkę nawróconą, która czas długi błąkała się po manowcach... W istocie Ostoja dawniéj do najczerwieńszych demokratów należał, liberalizm jego przechodził gwałtownością znane i praktykowane w Polsce, nie było spisku w któryby się nie wmieszał, kozy, w któréjby nie siedział — aż nareszcie przyszła godzina opamiętania, skruchy, i Ostoja rzekł głośno:
— Już mi ta polakerya obrzydła! mam jéj póty. To do niczego nie prowadzi. Basta...
Przyszedł tedy z pokorą do ludzi dobrze myślących... Nie zaraz ani łatwo go przyjęto, wzięto na próbę i dopiero po pewnym przeciągu czasu otrzymał absolucyę zupełną. Ale też zasłużył na nią takiém zadosyćuczynieniem, iż stał się chlubą tych, z którymi wprzódy wojował. Jak dawniéj jaskrawo był czerwony, tak się teraz stał skrajnie białym i konserwatystą... A że wtajemniczony był niegdyś we wszystkie arkana demokracyi i wszystkich jéj bąków był czynnym uczestnikiem, miał pole do popisu, drwiąc z tego co wczoraj tak gorąco popierał.
Towarzystwo tak szczęśliwie z harmonijnych złożone żywiołów, wesoło rozpoczęło wieczór od gawędki o sprawach i bezprawiach wieku, o jego niegodziwościach i zepsuciu. Godzili się wszyscy na to, że nigdy jeszcze tak źle nie było na świecie i nigdy społeczeństwu nie zagrażały takie kataklizmy jak dzisiaj.