Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
IV.

Salonik, z którego wymknął się Oleś, stał przez chwilkę pusty.., potém otworzyły się drzwi w lewo i weszła siwowłosa staruszka, miłéj pięknéj jeszcze i uspokojonéj twarzy, ubrana z wielkiém staraniem, ale czarno. Z nią razem szła słusznego dosyć wzrostu, piękna, zamyślonego oblicza panienka, równie wykwintnie a zarazem z prostotą i smakiem ubrana. W rysach jéj, mimo młodości, ślady wewnętrznych walk i cierpień skrytych, jakaś zaduma nad przyszłością, coś dziwnie smutnego panowało. Uśmiech miała wdzięczny ale nie młodzieńczy — więcéj w nim było politowania niż wesela, dobroci i pobłażania niż radości. Czarne oczy przysłonione rzęsami długiemi miały tenże wyraz nieuleczonéj melancholii. Na czole, ustach, w postacie całéj, może przedwczesna powaga czyniła ją trochę starszą niżeli była w istocie. Mimo to dziecinna prawie prostota i naiwność przeglądała przez zasłony smutku i obłoki melancholii. Dwie te postacie obok siebie, starość wdzięczna i święta, młodość smutna i majestatyczna, stanowiły gruppę, na któréj musiałoby się każde oko