Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zgoda — ale mam pozwolenie.
— Czasami... bardzo rzadko... z panem Sylwanem, tak lepiéj... choć — ja się pana nie boję, ja się boję ludzi.
Hrabia poskoczył do jéj ręki, pochwycił ją namiętnie, przycisnął do ust gwałtem i uciekł...
Szerszeń, który całéj téj sceny był świadkiem przez szparę odedrzwi, zamknąwszy drzwi wszedł poważnie do pokoju.
— Jak Boga kocham, mości dobrodzieju — panienko — odezwał się surowo — to już źle. No, jeden ten poczciwy pan Sylwan, człek wytrawny, jak sobie chce... ale już i brat, a potém swat, a potém się ich tu zejdzie cała kopa... To dalipan źle... Już niech panienka mi daruje — że ja to mówię...
Viola zaczęła płakać, Szerszeniowa przystąpiła do męża, aby go pohamować.
— Upośledzona istoto, mości dobrodzieju — idź sobie odemnie — zawołał Paweł — ja mam poczucie świętych obowiązków... Ja tego hrabiątka nie lubię... i jak powiada nieśmiertelny nasz mistrz...
Wyjście Violi, która się schroniła do drugiego pokoju — przerwało potok przygotowanych słów Szerszenia. — Poczęło się małżeństwo kłócić z sobą.
Herman, któremu się udało nareszcie zbliżyć do Violi — wyszedł bardzo szczęśliwy... Wszystko mu się udawało... wesół był i nie mógł usiedzieć na miejscu... popędził do Sylwana...
Tu zastał nad spodziewanie jakby przygotowanie