Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

widok Sylwana, podniosła się na łóżku, wyciągnęła ręce i krzyknąwszy: Mój Romeo! padła osłabiona na poduszki...
Lekarz stał zamyślony... szydersko się uśmiechając...
Viola chwyciła rękę przybyłego spazmatycznie usiłując zatrzymać przy sobie. Nastąpiła chwila milczenia...
— Niema niebezpieczeństwa? spytał Sylwan po cichu...
— Już go niema, ale gdyby nie wypadek, który flaszeczką niedopitego laudanum dał wskazówkę... piękna Julia usnęłaby w grobowcu Capuletów na zawsze... rzekł lekarz ciszéj jeszcze. Teraz, potrzeba wypoczynku dla ciała i ducha, bezemnie tu się obejdzie... pan (dodał ironicznie) pozostań... Stara jejmość niech daje lekarstwo...
Viola zgłową zwróconą ku Sylwanowi, trzymając jego rękę... wpatrywała się w niego niespokojnie... w czasie téj szeptanéj rozmowy...
— Kochany konsyliarzu — odezwał się Sylwan... nie potrzebuję ci przypominać, że tajemnice łoża chorych są święte... a to czego masz prawo się domyślać... pozorem jest, nie prawdą. Skłonił się młody doktór wychodząc na palcach... Sylwan musiał zostać... Viola zdawała się z trwogą oczekiwać na zasłużony surowy wyrok sędziego...
— Nie pogardzaj mną, rzekła cicho — nie potępiaj mnie biednéj. Ty niewiesz ilem przecierpiała w ży-