Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Herman nie odszedł prawie od panny Hanny, na chwilę tylko oderwało go przybycie matki w niespodziewaném trochę towarzystwie Lubicza, który zkąd się wziął i jak doszedł do tego, że hrabinę na salę wprowadził i z nią przybył — synowi było nie wytłómaczoném.
Matka mu szepnęła tylko, że na chwilę przed wyjazdem z domu przybył Lubicz, a że i on miał zamiar się tu znajdować, zabrała go z sobą.
Wszystkich po trosze uderzyło to kompromitujące przybycie w parze hrabinéj i Lubicza.
Młodzieniec zdawał się w wybornym humorze i głośniéj niż kiedykolwiek ratował zagrożoną społeczność, gnębiąc w fotelu rewolucyonistów cytatami de Maistra.
Herman namarszczył nieco brew, lecz wkrótce do zwykłéj swéj ironicznéj wesołości powrócił...
Gdy w przejściu na herbatę Lelia mogła się zbliżyć do Hanny — szepnęła jéj cicho: lękam się tylko byście państwo nadto nie wchodzili w swoją rolę, gracie ją zbyt dobrze. Hanna śmiała się ściskając éj rękę. Muszę wyznać rzekła, że Herman nie darmo jest Ramułtem, ma wiele tego co ja w was kocham.
— Duszko, w nim tylko tego nie kochaj...
Pożartowawszy tak rozdzielone znowu zostały, a pan Aleksander wynalazł sposób zbliżenia się do narzeczonéj, i ścisnął nieznacznie jéj rękę. Jesteś pani zachwycającą dzisiaj!...