Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słysząc to Lelia odwróciła się nagle, żywo, załamała ręce i rzuciła ramionami.
— A! wiesz, rzekła, to strategia godna mężczyzny!... Wystawiasz Hannę na próbę, Hermana także, swoją miłość na niebezpieczeństwo.
— Ale ja Hanny jestem pewny!
— Sylwku życie moje, i ja jestem jéj pewną, a mimo to... Któż w takie gry się wdaje — i po co?
— Jakto, po co? ja chcę jéj oszczędzić przykrości... a sobie zapewnić, że mi tam niebezpieczniejszy współzawodnik się nie wciśnie...
— Zbyt mądrze to obrachowano! rozśmiała się Lelia... ja ci coś daleko prostszego przynoszę i pewniéj cię mogącego uspokoić, niż twój parawan z pana Hermana..
Zdjęła pierścionek z palca...
— Wiesz co to jest?
— Nie rozumiem? obrączka z turkusem?
— Nie widziałeś jéj na niczyjem ręku?
— Przyznam ci się, że nigdy na pierścionki niepatrzę.
— Wiesz co on znaczy?
— Powtarzam ci, nie rozumiem...
— Lelia rzuciła mu się na szyję i pocałowała go płacząc.
— Jestem zaręczoną!
— Ty! krzyknął Sylwan, ty! bez mojéj wiedzy, bez porady! Z kim? na miłość Boga? kiedy...
— Z panem Aleksandrem Junoszą!