Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

aż nadto seryo w rzeczach, które inni za mało znaczące uważają, a mało przywiązują wagi do tych, które świat ma za bardzo ważne. Ja się szalenie kocham w tym dyable Violi... i kto wie, jakby daleko miłość pójść mogła...
— Mój Hermanie! przecieżbyś się nie ożenił? rzekł Sylwan.
— Jakto? dlaczego? gdybym ją kochał a był kochany? a myślisz żeby mnie co wstrzymać mogło.
Sylwan spojrzał nań trochę zdziwiony.
— I wprowadziłbyś do rodziny ten żywioł, który by w niéj usychał... odpychany, zaparty... nieszczęśliwy?...
— Rodzina musiałaby mnie przyjąć z nią, albo bym ja zaparł się nawet familii, przerwał Herman...
— Kochany bracie, tak się mówi, tak się nawet czyni, i po tém całe życie żałuje.
Tę szczęśliwą pasyę do Violi, powinieneś sobie wybić z głowy i serca... Im biedniejsza ona, tém na większy zasługuje szacunek, bo z nędzą walcząc uczciwą jest i może światu całemu patrzeć w oczy śmiało... nie wstydząc się w życiu żadnego kroku nie mając do wyrzucenia sobie żadnego błędu...
— Gdybym konał z pragnienia, a ty byś przyszedł mi powiedzieć z krwią chłodną — mój kochany, niech ci się pić nie chce... byłoby to właśnie tém, co mi teraz mówisz. Rada wyborna... rozśmiał się Herman — ale ten szatan swym wzrokiem mnie prześladuje...