Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że z nią odcierpieć muszę wszystek ból, jaki w nią wlał poeta... Wróciwszy do domu musiałyśmy do pierwszéj w nocy szyć z Pawłową... Powinnam była do tego przywyknąć — bom od dzieciństwa, ledwie igłę mogąc utrzymać w ręku, po całych nocach ślipiała, a ileż się ich nie spało płacząc i głodno...
Zamilkła... Sylwan zwrócił rozmowę... Opowiedziała mu przygody swojego życia, począł on ze swoich się spowiadać. Viola słuchała go z zajęciem gorączkowém...
— Przed wami, droga pani, nie będę nic taił, mówił Sylwan spokojnie... nawet tego co się na dnie serca trzyma zakryte od ludzkich oczów...
I począł jéj opisywać młodość spędzoną na wsi, dziecinne z Hanną zabawę dziecięcą, potém młodzieńczą dla Hanny miłość...
Twarz biednéj dziewczyny zwolna zaczęła się marmurową oblewać bladością... usta drżeć i sinieć... oczy łzami zachodzić poczęły, wstrzymała oddech, zasłuchana, przelękła...
Sylwan widział wrażenie, a jednak musiał wyznania swego dokończyć, aby się z niego mogła dowiedzieć, że téj miłości dochował do dziś dnia i że w tém sercu nią zajętem, na nową miejsca nie było.
— Obok téj Hanny, rzekł w końcu — braterską miłość dla was, umieszczę. Wierz mi droga pani, jest ona inną, ale nie jest od tamtéj słabszą, ani mniéj trwałą, ani mniéj do poświęceń zdolną.
Viola nic nie mówiąc, schyliła się do jego ręki