Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żna rachować na zapalenie płuc, lub jaką niezregestrowaną w medycynie gorączkę.
Marek wyjechał z Maczek około południa, a że co najprędzéj radby się z okolicy oddalić, nie zważał wcale na palący skwar, na porę, ani na konia, ani na siebie.
Przekłusowawszy nieznajomym krajem kilka godzin prawie bez myśli, bo mu się już do zbytku poplątało w głowie, stanął dopiero spocząć, gdy już i sam z sił opadł i szpak cały okrył się pianą.
Było pod wieczór: karczemka stała pod lasem, ale taka licha, z szopką do niéj przypartą tak mizerną, że osiodłany koń z jukami, ledwie mógł wnijść do środka. W jednéj izdebce mieściła się za piecem familia arędarza: prawdziwy obraz nędzy; i szynk dla przejezdnych. Znać gościniec mało był uczęszczany i nie wiele tu ludzi popasało. Na dobitkę ani owsa ani siana: śmierdząca wódka i kawałek stwardniałego chleba.
Tym razem pomyślał Marek: już mnie szczęście moje opuszcza, ale trudno konia zabijać, trzeba wypocząć.
Mówiąc to, oglądał się dokoła, a Wawrek zmęczony i strasznie smutny, gdyż w Maczkach z dziewczyną w piekarni rozpoczął był romans, który w zajmującém miejscu gwałtownie został przerwa-