Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedzą co tu robić i gdzie prawda, a mnie cię serdecznie żal.
— Niemniéj i mnie pana Łowczego, ale na inny sposób — śmiało rzekł Hińcza — jesteś już zawczasu pod pantoflem... a nie wiem co daléj być może. Miałeś pan święty spokój w domu: ten stracisz; miałeś przyjaciół i życzliwych: tych poodpędzają. Żal mi was, ale podobno zapóźno i po niewczasie stękać. Teraz submituję się...
Łowczy dobył przygotowanego trzosa, oddając go Markowi: zawstydzony był i milczący.
— I dokądże myślisz jechać? — spytał.
— Wcale nie wiem — rzekł Marek, kłaniając się — krom tego, że jak najdaléj od miejsca, gdzie babskie intrygi ludźmi rzucają.
— Do nóg się ścielę...
I wyszedł.






Niech Pan Bóg broni każdego uczciwego człowieka, podróż konno odbywać w kanikułę! We dnie słońce piecze, jakby człek był na ruszcie, rankami rosy chłodne, wieczorem najczęściéj burze, albo na gościńcu błoto po ulewie, a jeśli słonce czaszki nie przepali we dnie, w nocy febry się nie chwyci: mo-