Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w dół jakby spodziewał się choć oddech jej pochwycić.
Piękne dziewczę osłonione ciemną chustą, na której sploty warkoczy wiły się kapryśnie, sparło się na kamiennej okna oprawie i uśmiechnęło ku górze. Janusz widział jej usteczka różowe smutnie otwarte tym półuśmiechem marzenia. Nie mogli jednak przemówić do siebie słowa. Tylko złamawszy z liśćmi zielonemi jeszcze gałązkę, rzucił ją z góry Janusz i widział, jak się na szybach strzymała, drżała, toczyła, jak ją biała chwyciła ręka i ku górze podniosła.
W tem ozwał się gdzieś z głębi głos cioci Gertrudy, słodyczy pełen i przestrachu, i widzenie znikło, a wnet i szyby okna, suchą i żółtą ręką wdowy porwane, zatrzasły się na wieki. I światło z wnętrza płynące, przytłumione spuszczoną zasłoną, zagasło...

IV.

Przez cały dzień następny nie zamykały się drzwi w izbie wojewodzica. Od rana wiedzieli towarzysze, iż jechać musi, i szli go pytać, żegnać, badać i boleć z nim razem. Nieodstępny prawie ryży ów przyjaciel siedział posępnie, patrząc na zwijające się juki i sakwy podróżne. Józiak nie spał noc całą. Leżały