Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szelest mógł dojść uszów wojewody, taka tu panowała cisza. Pisarza puścić nie chciano; lecz ludzi poodpychał, drzwi odemknął i wpadł do izby chorego nie pytając o nic. Wojewoda blady na tarczaniku leżał ledwie podesłanym, z rękami złożonemi, głowę miał na piersi zwieszoną. W ręku trzymał krzyżyk, do którego się snać modlił. Podniósł nieco powieki i zobaczywszy brata, który się do łóżka przybliżał, pozostał niewzruszony.
Pisarzowi serce biło.
— Co tobie jest? tyś nigdy nie chorował? — zawołał przybyły, jak gdyby między nimi nigdy nic nie zaszło. — Czy ty się tak źle czujesz, że już i dźwignąć ci się trudno?
Znając pisarza, brat mógł się nie dziwić tej zmianie, jednak nie prędko na odpowiedź się zebrał. Patrzał na niego długo i z cicha szepnął:
— A co ci moja śmierć lub życie?
Pisarz nachylił się nad nim z uczuciem, które się na jego twarzy malowało.
— Tobie możeby równem było czy ja żyję lub umieram, czym zdrów czy chory. Ja zapamiętałości nie mam. W gniewie zapalony jestem, niech mi Bóg krewkość przebaczy, ale serce gniewu nie pamięta.
Wojewody oczy wciąż były wlepione w brata; westchnął głęboko, z piersi zwolna głos się zaczął dobywać.