Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dajcie mi pokój — rzekł do przybyłego wysłańca — póki wy nie oczyścicie się z ludzi, jakich tam macie około czystej roboty, nikomu ona w smak nie pójdzie, bo ona czystych rąk potrzebuje, a wy do niej brudnych zażywacie.
Ażeby się od natrętnych zabiegów uwolnić, poszedł pisarz dowiadywać się o zdrowie królewskie na zamek. Był jeszcze na wpół drogi, gdy podstarościego spotkał, który bardzo spieszno gdzieś biegł. Zatrzymał go.
— A z czemże to tak lecisz?
— Nie z dobrem — odparł stary, któremu się łza w oku kręciła.
— Cóż przecie?
— Wojewoda nasz dawno nie swój był, w drodze snać zmęczył się, i dziś już z łóżka nie wstaje. A trzeba go znać, aby wiedzieć co to znaczy. Posłał mnie po księdza, a ja myślę do lekarza biedz, bo z sił opadł i ciało potrzebuje ratunku. Postami i dyscyplinami a włosienicą się zamęczył. Po nocach go sam widywałem krzyżem leżącego w żelaznej sali. Od śmierci pani jakby pokutnik żyje.
Pisarza to poruszyło zaraz, gniew opadł, dawne przywiązanie wracało. Spytał gdzie stali gospodą i bez namysłu poszedł zaraz.
W pierwszej izbie służba w milczeniu siedziała, a choć jej tam dosyć było, najmniejszy