Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

umierająca? Nie wymówię jego imienia... odpuść mu jego winy... nie odpychaj. To ostatnia prośba twej Moniki, i jedyna.
Chciał mąż przerwać jej i odwrócić rozmowę, wstrzymała go, rękę wystygłą kładąc na jego dłoni...
— Posłuchaj mnie, to ostatnie słowa, przebacz... pobłogosław.
Chmurno patrząc zamilkł wojewoda, już nie śmiejąc się jej sprzeciwiać. Nie rzekł słowa, jakby na prośbę tę odpowiedzieć nie mógł.
Z oczu chorej łzy pobiegły, schyliła się do pocałowania jego ręki i słabnącym już głosem prosiła o modlitwy przy konających.
Jak stał, wojewoda padł na kolana u łoża, bladość śmiertelna jej twarzy pierwszy raz nabawiła go obawą. Nadbiegła Dubrowina. Zapalono gromnicę... Wojewodzina podniosła się nieco, sparła na poduszkach i trzymając dłoń męża, który stygnącą rękę jej całował, szepcząc modlitwę, powoli z uśmiechem na ustach usnęła. Zdawało się nawet Dubrowinie i wojewodzie, że to był sen tylko znużeniem wywołany.
Cicho, nie chcąc go przerywać, odstąpili od łoża. Ale już twarz marmurowa okrywała bladość, oddech ustał, ostygły dłonie... Wojewodzina nie żyła.