Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciągle: Zobacz, czy już dnieje! To mój dzień ostatni.
Pochmurny ów dzień nie rychło szarem światłem z pomroki nocnej wydobywać się zaczął. W oknach blade widać było niebo.
Wojewodzina posłała aby do niej męża proszono. Sługa znalazł go już obudzonym i chodzącym po komnacie jak zwykle; przelękły starzec pospieszył do żony.
Zdziwił się mocno znajdując ją na twarzy pogodniejszą, rzeźwiejszą niemal i spokojną, zdawała się lepiej niż kiedykolwiek od początku swej słabości.
— Panie mój drogi, — rzekła ujrzawszy go — chciałam cię widzieć. Nie jestem bardzo chorą, alem słaba, a Bóg jeden dni człowieka wie i liczy. Kto zgadnie co przypaść może? Widzieć cię pragnęłam i pomówić z tobą.
— Zdaje mi się, że ci lepiej.
— Tak, przewalczyłam walkę życia, czuję to: wyczerpało się wszystko... odchodzę, — rzekła wojewodzina. — Dzięki ci za wszystko: czem życie moje na ziemi było ubłogosławione, tobiem to winna... Niech Bóg da ci natchnienie i moc na życia resztę. Ja odchodzę, — powtórzyła...
— O panie mój — rzekła zmilczawszy, — odgadnie serce twe, o co cię prosić ma