Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Burzyło się w nim wszystko na tę myśl, że wyrzecby się musiał tego, co ukochał najmocniej.
Ani ojciec, ani matka nie mogli więc przebaczyć mu i pobłogosławić. Nie zostawało więc nic, tylko się zaprzeć samego siebie, lub rozkuć pęta co go wiązały. Młodzieńcza wyobraźnia poruszała sercem i burzyła je. Z każdą chwilą rósł niepokój i rozpacz; upokarzająca niewola przyczyniła się do ich zwiększenia. Drugiego dnia wpadł w rodzaj szału i gorączki. Józiak siedział pod oknem. Zbliżył się ku niemu, znał przywiązanie chłopaka do siebie.
— Słuchaj — zawołał głosem rozpaczliwym, — ja się tu uduszę, ja nie wyżyję, ja umrę, ja muszę uciekać.
Przykląkłszy u kraty Józiak głowę przechylił ku niemu.
— Ale to niepodobieństwo, — rzekł cicho — u drzwi na straży burgrabia, w zamku pełno ludzi, w oknie krata.
— Ja muszę być wolny — krzyknął Janusz, — na żelazną kratę jest twardsza od niej piła, są ręce co ją wyłamią... kamień wykruszą. Ty mi powinieneś dopomódz; mnie więzienie to o szaleństwo przyprawi. Idź, szukaj ludzi, płać, a ratuj.
W tej chwili przypomniał sobie wojewodzic