Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Drzwi odryglowywać się zaczęły i zdziwiony ciemnicą tą i opuszczeniem więzienia, ksiądz ukazał się na progu, z burgrabią. Nie chciał naprzód oczom wierzyć, ażeby do tej wilgotnej jamy ojciec syna wrzucić kazał. Tłómaczył się wystraszony burgrabia, że innego więzienia nie było a wojewoda wyraźnie mu to wskazał.
Wszedł więc rozpatrując się w tym lochu.
— Dziecko moje — zawołał — cóż się to stało? mów mi? coś przewinił!
— Ja się winnym nie czuję — odparł Janusz. Gniew ojca począł się od tego, żem modlić się z innymi razem nie chciał.
— Modlić się? — łagodnie spytał siadając przy nim staruszek, — dlaczegoż? Nie czujeszże potrzeby modlitwy? nie znaszże tego Boga, w którym żyjemy wszyscy?
— Mój ojcze — rzekł Janusz — nauczyłem się czystszej modlitwy, nie do obrazów i posągów ręką ludzką czynionych, ale do Ojca w niebiesiech.
— Alboż my się do obrazów modlimy? zapytał ksiądz. — One nam tylko uprzytomniają pamiątki wiary naszej i jej dzieje. Dziecię moje! więc dla pochwalenia się z tem, iż lepszą sobie gdzieś znalazłeś naukę niż ta, którą my i kościół żyliśmy wieki, z pokolenia w pokolenie podając ją sobie; dla poświad-