Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z której głos nie dochodził do wojewodzinej; szmer jej tylko słyszała, nie poznawszy nawet po dźwięku mowy staruszka.
Szybko zawrócił się on zaraz, nie wiedząc sam dokąd ma iść; przeprowadził go aż do drzwi stary, i oddawszy w ręce sługi, sam na swe miejsce w sali powrócił. Nie spieszył do żony, chciał czekać powrotu plebana. Z rozkazem otworzenia mu więzienia towarzyszący sługa poszedł aż do burgrabiego, który pańskie dziecko osadziwszy w lochu, czekając co chwila spodziewanego uwolnienia, jak padł był na progu, tak na nim pozostał.
Sklepiony ów loch przy bramie od niepamiętnych czasów za więzienie służył. Była to sklepiona izba z jednem oknem małem u góry, które chwasty i krzaki zewnątrz zakrywały. Ciemna, wilgotna, bez podłogi, śmieciem zawalona, nie miała nic oprócz ławy z muru do koła biegącej, która za łoże i siedzenie służyła. W środku sparta na jednym słupie, podtrzymującym sklepienie, miała jeszcze u niego pozostałe z dawnych czasów rdzawe kolce żelazne, do których więźniów przykuwano. Tu winowajców osadzano. Gdy wojewodzic wszedł tu i usłyszał drzwi zatrzaskujące się za sobą, w ciemności począł się zwolna rozpatrywać i rozmyślać o swoim losie. Tak mu spłynęła ta godzina do przyjścia staruszka.