Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rannej odprawiał, gdy ujrzał go wpadającego bez czapki i ze śladami łez świeżych na twarzy. Przeląkł się niewymownie, spiesząc przeciw niemu.
— Co ci jest? co się stało?
— A! ojcze! — zawołał przybyły — sądny dzień na zamku. Wojewoda syna do więzienia wrzucić kazał! książki znać heretyckie, które w jego jukach znalazł, spalił sam na stosie. Miotał się niemal jak szalony. Co się stanie z biedną panią naszą, gdy ona o losie dziecka się dowie! Znasz wojewodę, w surowości nie ma miary. Idź! powagą swą, miłosierdzia wyrazami przywiedź go do opamiętania. Ratuj też dziecko nasze to jedyne!
Ksiądz za głowę się chwycił.
— Cóż ja tam poradzę! i jakiem prawem wnijdę między ojca a dziecię!
— Prawem duchownego, mój ojcze! alboż ci potrzeba się tłómaczyć, z czem i dlaczego przychodzisz? Idź, proszę a błagam!
Staruszek choć się wahał, dał się jednak nakłonić. Po krótkim rozmyśle narzucił płaszcz i poszedł, postanawiając po drodze wnijść tak jakoby nie wiedział o niczem.
Właśnie wojewoda siedział jeszcze w sali nie śmiejąc wnijść do żony, gdy siwa głowa staruszka ukazała się w progu. Nigdy ona pożądańszą nie była dla wojewody. Pośpieszył ku niemu, obejmując go rękami drżącemi.