Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pszenicy i po życie! a może i po jarzynach wcześniejszych! —
Znowu grzmot rozległ się bliższy. Nie widziałem błyskawicy, ale usłyszałem krzyk Antosi, która się nagłe zbliżyła do mnie, mówiąc pocichu:
— Porucznik wyjechał w taką burzę! —
Odepchnąłem ją zlekka, nieukontentowany, że w téj chwili przypomniała sobie tego nienawistnego mi Porucznika.
— Co ci jest? — spytała mnie roztargniona.
— Co mi jest? — odpowiedziałem wrzący. — Ty się pytasz? alboż nie pojmujesz jak przykro mi być musi słyszeć ciągle to imie w twych ustach? —
Antosia się rozśmiała, ale wyraźnie przymuszonym śmiechem.
— Proszę cię, stryju, na sąd — powiedziała do Półkownika. — Ten niewdzięczny Adam prześladuje mnie Porucznikiem, i wymarzył sobie, że powinien o niego być zazdrośny. —
— Młoda głowa zwyczajnie! — rzekł stryj — pstro w głowie! Co-by powinien na klęczkach dziękować, to cię jeszcze dręczy i siebie razem. Ale ślepemu trzeba coś wybaczyć! Jak wyzdrowieje zupełnie, dasz mu naukę za to. Ale-bo i Porucznik, rzekł cho-