Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wpół żonatym. Właśnie ci w porę przyszła ślepota, gdyś się miał żenić! Cha! cha! —
I śmiał się chodząc po pokoju.
Stryj nadszedł, i rozmowa stała się powszechniejszą, a dla mnie lżejszą. Powoli zapomniałem o zazdrości i wróciłem do dobrego humoru. Wieczór ubiegł nam wesoło, nad pończem, którego ja tylko zapach łykałem, bo mi go pić nie było wolno. Stryj opowiadał swoje znajome mi historijki, Napoleońskich wpół bajecznych pochodów dzieje, które do Homerycznego śpiewu, w współczesnéj sukni tylko, podobne były.
Poźno już rozeszliśmy się. Porucznik stanął w pobocznym pokoju, z którego długo jeszcze, zasnąć nie mogąc, słyszałem świstanie i stąpanie, a nareście chrapanie.
Nazajutrz rano przybiegła Antosia.
— Miarkując po odgłosach wesołości, jakie mnie nawet doszły — powiedziała na powitaniu — musieliście się bawić doskonale. Bardzo jestem wdzięczna Porucznikowi, że przyjechał, i zatrzymywać go będę, póki tylko można. —
Szepnąłem jej na ucho:
— Zmiłuj się, nie czyń tego. On i tak zadłu-