Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lubią; lękałem się o siebie, drżałem o Antoninę, a domyślałem się najstraszniejszych spisków, nie mogąc widzieć rzeczywistości. Ciągle mi się zdało, że widziałem oczy Porucznika czarne, błyszczące, ogniste, wlepione w moję Antosię.
Porucznik tymczasem opowiadał całą jarmarkową historiję, z końca w koniec, z jakiémś szczególném upodobaniem rozwodząc się nad miłostkami i miłostnemi przygodami. Ani czuł nawet nieprzyzwoitości, jaką popełniał, opowiadając je przy Antosi. Nareście ciężar mi wielki spadł z serca, gdy szepnąwszy na ucho, że do siebie odchodzi, moja narzeczona powstała i wymknęła się z pokoju.
Zdało mi się, żem odgadł, żem uczuł wejrzenie ich, które się spotkały na progu, u wyjścia.
— Cóż to u diabła? — spytał Porucznik, gdy wyszła. — Ty ślepy, narzeczona w twoim domu? Kto to jest? co to? wytłómacz mi, proszę. —
Musiałem mu, choć kwaśno, opowiedzieć wszystko. Porucznik, z nieubłaganą swą wesołością, śmiał się ze wszystkiego, z mojego kalectwa i z mojéj męki nawet, któréj nie pojmował.
— Awantura! — zawołał nareście — awantura! Anim się spodziewał zostać ciebie ślepym, biedaku, i na-