Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

do człowieka podobny i przypominam jéj dawnego kochanka.
Ona, swoją pustotą, jak mogła biedna starała się zatrzeć pamięć piérwszéj sceny, jak mogła pocieszała ślepego.
O! nigdy nie zapomnę tych kilku miesięcy przebytych z moją Antosią. Od piérwszego do ostatniego dnia jéj pobytu jakież to odmiany, ile to serdecznych dramatów, odegranych w głębi duszy, ile walk, ile myśli mną poruszało! Jakie to było życie jednostajne, a pełne odmian, których nie dostrzegłeś po wierzchu!
Stryj, któren teraz rad był stworzyć mi niebo na ziemi, i tak bolał nad przypadkiem, którym mnie o mało nie pozbawi! oczu, pojął doskonale, że między mną a Antosią, trzeci był zupełnie zbytecznym. Zostawiwszy więc na nią staranie o mnie, często się bardzo oddalał, aby nas samych zostawić. Biedak, nudził się w kącie, ale nie chciał przerywać nam najsłodszych godzin. Często podsłuchiwał pode drzwiami, i wyszpiegowawszy głośniejszą rozmowę, śmiechy wesołe, nie mogąc się powstrzymać, wchodził do nas; potém, gdy się opamiętał, że mu wyjść należało, to długo trzymał za