Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

od dzisiejszego pokolenia nie wywędrowało serce gdziekolwiek sobie do Owajhi lub do Nowéj Zelandii?
— Otoż, kochany stryju, stanęliśmy na tém, jakeś raczył zakochać się od piérwszego spójrzenia, i to nie po dzisiejszemu, w jakiejś tam, zapewne już nieboszczce — pannie. —
— Wara mi, mój mosanie! Posłałbym trupem każdego, ktoby jéj, w mojéj obecności, śmiał ująć za życia; a teraz, gdy już Bóg powołał ją do siebie, trzech śmierci dla podobnego zuchwalca miałbym zamało. —
— I ten, kto tak kochał swoję narzeczoną, ma serce nie przebaczyć równéj-że skłonności! —
— Ona nie była nigdy moją narzeczoną! —
— Tém bardziéj, kochany stryju! a moja Antosia ma ode mnie przysięgę. —
— Co mi tam zawsze wtrącasz cóś dla zmylenia z tępu! Ale no! na czém-żeśmy się zastanowili? —
— Na Antosi! drogi stryju! —
— Co? cha! cha! cha! — Nie! nie to jest! Zaraz! — Opowiadałem ci, zda mi się, mój mosanie, że w czasie, gdy ten sowizdrzał, Smook, pojawił