Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Chcąc pośpieszyć wyjazd, oświadczyłem, żem odmienił tryb życia, że piję tylko czystą herbatę, i po myśliwsku miewam teraz zwykle ranne śniadanie.
— A więc — rzekła śmiejąc się Antosia — po wyprawieniu kuchni do ....inicz, nie pozostaje teraz uprzejmym gospodarzóm innego sposobu, tylko co najprędzéj wywieśdź kochanego gościa z domu. — Służę ci, Adamie! — przydała, podając mi rękę.
Dzień był prześliczny. W szarabance usiadłem obok Antosi; Wędrychowski solo na przeciwległéj ławeczce. Litowaliśmy się więc nad nim, że nie ma pary, śmieliśmy się z przesądów, żartowaliśmy ż rozwodów, mówiliśmy o przyjaźni, dobieraliśmy wyrazu na oznaczenie przywiązania, jakie na złość całemu światu i Porucznikowi zawsze mieć będziemy ku sobie. —
— O, tak! tak! — mówiła Antosia, ściskając mą rękę i całując mię w czoło.
Wędrychowski udawał zrospaczoncgo, zakrywał rękami oczy, groził Antosi nowym rozwodem, przytaczał na poparcie swéj groźby przykłady, nierzadkie, niestety! w naszym rozumnym kraju, radził nam wreście mieć przynajmniéj wzgląd na uroczyste