Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chowscy oddawna już czekają na mnie z herbatą, że kuchnia i nowo nabyty przeze mnie kocz wiedeński (poczciwy Józef kiwał głową mówiąc o tym koczu) przed świtem jeszcze wyruszyły do ....inicz, i ze zaprzężona naszemi.... to jest podobno już nie naszemi końmi szarabanka od godziny czeka przed gankiem.
Pośpiech ten wyprawienia gościa z domu wydał mi się tak pociesznym, tak odpowiednym nowéj kabale, jaką mi gotowano, że wyobrażając sobie wstyd i upokorzenie, któremi ich miałem nabawić, rozpogodziłem się zupełnie i z najweselszą twarzą wszedłem do salonu.
Antosia okrzyknęła mię najspokojniejszym, najszczęśliwszym z ludzi, że mogę spać tak długo. Wędrychowski winszował mi szczerego skarbu a nie takich zawziętych służących, którzy, jakoby w skutek mojego rozkazu, wyprowadzili mój pojazd jeszcze przed świtem, tak, że nawet uprzedzili kuchnią i t. d. Nastąpiły potém nieuchronne pytania, co wolę i rozkażę: czy kawę, czy herbatę? ze śmietanką, czy bez śmietanki? — lub może po angielsku z żółtkami? albo może kawę z herbatą po połowie? albo też może czekoladę? to chociaż.... ale zaraz... —