Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wna nic podobnego nie widział, prosił, abym mu pozwolił obejrzeć zblizka ten cudowny ekwipaż, usadowił mię gwałtem, gdym zabierał się mu towarzyszyć, i zostawił nas z Antosią w dość niebezpieczném, bo piérwszém jeszcze od czasu naszego rozwodu sam na sam.
— Porucznik nie odmienił się ani na jotę — przemówiła po wyjściu jego Antosia — zawsze wesół i zapalony miłośnik koni i pojazdów. Ale-ś ty, Adamie, (daruj téj dawnéj poufałości!) widocznie pochudł i zesmutniał. Jeśli-bym i to jeszcze miała sobie do wyrzucenia, byłabym bardzo nieszczęśliwą! —
Słowa te powiedziane były takim czułym głosem i przy spójrzeniu olśnioném taką wymówną łezką, żem się posłonił w sercu i zadrżał mimowolnie.
Zdradziecka Pani Wędrychowska dostrzegła swojego tryumfu, lecz wolała dać pozor, jakoby nie zrobiła żadnego, i że z rospaczą musi dać za wygraną.
Może nie piędziesiąt razy w życiu poszedłem na te sidła, ani domyślając się ich nawet. Poszedłem na nie i teraz, jak biedny zajączek do owsa.
— Nie drżyj tak widocznie z nienawiści, Ada-