Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rą nawpół podniesioną trzymał, i zimnéj krwi to zapewne winienem, żem go trafił w sam skład na łokciu. Jednakże po moim wystrzale miał jeszcze siłę nieco podnieść rękę i pociągnąć cyngiel. Wypalił, ale mi tylko drasnął kostkę u nogi.
Dopiéro wówczas poczuć musiał ból w ręku, bo się schwycił za nią. Co do mnie, nie wiedziałem nawet o mojéj ranie, i zobaczywszy krew na jego ręku, razem ze stryjem i Rejentem podbiegiem ku niemu. Rękę miał w samym łokciu przestrzeloną na wylot, krew strumieniem się z przerwanych żył toczyła. Wędrychowski klął mnie i cały świat, wyrzekając na swój wypadek. Pomimo chęci pojednania się, musiałem mu z przed oczu ustąpić, powiedziawszy Rejentowi, że na folwarku każę zrobić miejsce dla Porucznika i pamiętać będę o wszystkich jego wygodach.
Wędrvchowski dosłyszał com szeptał, i zawołał głośno:
— Nie chcę! nie chcę! Nie potrzebuję twojéj łaski ani gościnności tam, gdzie moje własne dziedzictwo. Rozprawimy się jeszcze i o moje krzywdę, i o krzywdę familii, i.... —
Rejent go hamował: