Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tkliwych i sentymentalnych; po kilku tygodniach staje się przedmiotem żartów, napomknień i postrachów, które widocznie nie spełnią się nigdy; a tymczasem zamiar wystawienia krzyża w gaiku idzie jakoś w zapomnienie, modlitwy za moję duszę redukują się na coraz krótsze codzień westchnienia, nakoniec... — O cóż to za okropny ten dar myśli i wniosków! — W przeciągu jednéj czarnéj chwili, człek może przemarzyć i doznać sercem więcéj katuszy, niż marząc przez lat dziesięć o szczęściu!


— Strzał pierwszy do ciebie należy! To tylko jedno mi się nie podoba! — rzekł mój stryj, który w ciągu téj chwili również głęboko myślał o naszym pojedynku. Na dziesięć podobnych zdarzeń, trzech nawet nie umiém sobie przypomnieć, mój mosanie, w którychby się powiodło, jak należy, piérwszemu strzelającemu! Jakoś, moje dziecię, człek nie ma serca do odjęcia życia bliźniemu, który został przez nas obrażonym, i milczący, z otwartą piersią, stoi przed nami, jak gdyby naglił groźnie: — Odbierz mi więc życie, kiedyś mi odebrał honor! — Okoliczność ta odejmuje śmiałość i pewność u najwpraw-