Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zasługują czasem na podobne przyjęcie, bronił cię jeszcze Bóg, jak mam nadzieję! —
— O mój kochany stryju! zgadłeś, na nieszczęście! Widzisz mię w takiém niemal położeniu, w jakiém był Twardowski, na godzinę przed swoim ślubem! —
— Jeśli to ma znaczyć jakiś cyrograf, to nie powtarzaj mi do dwóch razy, mój mosanie, bom gotow uwierzyć. Oddawca tego listu ma nos tak skąpo przedzielony[1] i ręce tak obrzydliwie czarne, że tylko przez grzeczność i na rachunek wyprawy skór, wziąłem go za Tatara; ale mało, bardzo mało braknie, aby mu złożyć honory podziemne. —
— W rzeczy saméj, kochany stryju, idzie tu ni mniéj ni więcéj, jak o moję duszę. Propozycija dla każdego zapewne nie obojętna, cóż dopiéro dla narzeczonego, któremu już wyszło dwie zapowiedzi? —
— Bez tych galimacii! Cóż tam znowu? —

— Nic tak bardzo szczególnego, kochany stryju! Wyzwanie na pojedynek! —

  1. Sekret to jest gminu, ale należycie sprawdzony, że szatan, z przeproszeniem, nie ma dziurek w nosie.