Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

30
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Uczuł, że Bóg chyba chciał mu wczorajsze wynagrodzić dzisiejszem, i znów białym szaty krajem pokryć ten całun czarny, który mu wszystko zasłaniał.
— A! moja mamo — odezwało się dziewczę — jakież to śliczne!... jak on czuć musiał, żeby tak napisać! jak mu to wprost ze zranionego wypłynęło serca!
— Moje dziecię, odpowiedział poważniejszy głos niewieści: nie wiem, nie wiem czy to, w czém ty czujesz serce, koniecznie sprawą jego powstało! Poezya, mój aniele drogi, jest w tobie; mógł być zimnym kto ją tworzył, ale ty czytając, ogrzałaś ją uczuciem młodéj duszy...
— O! nie! nie, matuniu! przerwało dziewczę. Fałsz dałby się uczuć zaraz, zdradziłoby go słowo, odkryłby się jedną nótą drżącą, zaszeleściałby w nim mróz... Ja czuję, że on bolał!
Staś chciał się porwać, biedz, upaść do nóg nieznajoméj, i podziękować jéj, że uwierzyła w prawdę słów jego; ale prędko się opamiętał, spojrzawszy na swą ubogą odzież, na bladą twarz, na dziwną postać swoją.
— Niech ci Bóg to nagrodzi! rzekł w duchu: niech ci tę chwilę, pierwszą w życiu mojém i pewnie ostatnią, czystéj rozkoszy, aniołowie zaniosą na drugi świat lepszy w wieńcu zasługi. O! bo głos współczucia jednego serca pociesza za urągowisk tysiące.
Szmer tylko jakiś i nic już więcéj słychać nie było. Staś obawiał się odetchnąć, ruszyć, by nie stracić słowa, ale śmiech tylko rzewny jakiś, poczciwy i szepty dochodziły do niego, a w nich czuć było macierzyńskie pieszczoty, tulenie się dziecięcia i jakąś woń miłości rodzicielskiéj, świętéj, niewinnéj, pełnéj poświęcenia i zrzeczenia się siebie, która rozchodziła