Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

290
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— Wiem, że on mnie nie kocha i kochać nie może; ja się tém dręczę, że jestem dla niego zabawką; ale to tak dobrze, tak miło, choć omamieniem kupić sobie szczęścia chwilę! Ja się łudzę, uwodzę, ale na niego patrzę, ale go trzymam przy sobie. Chciałżebyś przez zemstę, przez to uczucie zwierzęcia i dzikiego barbarzyńcy, popsuć mi jasne dni moje?
— A! dni jasne za tobą! rzekł odzyskując myśl i głos Szarski. Szukaj ich w twojéj młodości, wówczas gdyś dzbanek, w który może łza spadła, niosła na strych biednemu sierocie... to były jasne dni twoje!
— Piękne to dni były — cicho szepnęła Izraelitka, — ale nam ich nie powrócić... Każdy wiek ma swoją szczęścia godzinę, a każdy inną: tamto było szczęściem dziewczęcia, to pragnieniem kobiety.
— Ale biada temu — przerwał Szarski, — biada temu zaślepiona! co dziecinném szczęściem wyżyć nie umie, sięgając po coraz inne... Zajdzie tak aż do kałuży.
— I napije się w niéj... z ponurym uśmiechem dodała Sara.
Zamilkli oboje... Książę wszedł świszcząc na salę z ogromnym psem duńskim, który swawoląc wesoło podskakiwał do wzniesionéj jego ręki; bawił się z nim najspokojniéj i śmiał głośno, nie rzuciwszy nawet okiem na Sarę.
— Widzisz go, odezwała się aktorka: jak z tym psem bawi się ze mną, nic więcéj... i kocha mnie tyle co swego duńczyka... Miałżebyś mi téj odrobiny szczęścia zazdrościć?
— Cóż mi każesz robić? spytał Szarski. Odejść, nie pokazywać się?
— Po co? dla czego? przerwał książę przystępu-